wtorek, 23 października 2012

Tuska expose i po nim...




Miałem napisać o tym wcześniej, ale niestety sytuacja nie pozwoliła... co nie zmienia faktu, że temat jest ważny.


Nieczęsto oglądam obrady sejmu. W sumie staram się ich nawet unikać. Jednak podczas drugiego expose premiera Tuska byłem przykuty do telewizora jak nigdy. Nie oczekiwałem wyjawienia ukrytych prawd, ani nie spodziewałem się porywającego przemówienia. Prawdę powiedziawszy, w ogóle nie oglądałbym go gdyby nie przypadek, ale ten przypadek sprawił, że nie mogłem oderwać oczu od ekranu. Dawno nie słyszałem polityka mówiącego tak niewiele na żaden temat przez dobrą godzinę. „Krótkie i treściwe” sprawozdanie premiera na temat osiągnięć jego rządu w minionym roku trwało bez mała 55 minut i tak długiego publicznego „lania wody” nie słyszałem od czasów mojego liceum. Trzeba się zgodzić, że „drugie expose” nie było politycznym fajerwerkiem... Było nudną wyliczanką pierdół, która z faktycznymi wydarzeniami, stanem naszej gospodarki, czy naszego społeczeństwa nie miała nic wspólnego.

Nie piszę tego ze względu na osobiste animozje związane z personą premiera. Jestem apolityczny. Nie ufam żarliwym i pełnym gniewu przemowom Jarosława Kaczyńskiego tak jak nie ufam obietnicom rozwrzeszczanego dziecka co do poprawy zachowania. O ile o jego bracie, śp. Lechu Kaczyńskim można powiedzieć, że był równie gniewny i impulsywny co ambitny to jednak jego impulsywność i dość buńczuczny charakter były temperowane skutecznie przez najbliższych, a w wypowiedziach prezydenta dało się wyczuć zdecydowanie więcej ogłady. Nikt nie jest doskonały i każdy ma wady. Jednak brat Jarosława Kaczyńskiego publicznie prezentował ich mniej. Nie zmienia to nieprzyjemnego faktu, że premier i jego rządy nie maja czym się pochwalić, a prezentację tego co działo się w naszym kraju ostatnimi czasy jako sukcesu uważam za splunięcie w twarz Polakom w sposób wyjątkowo chamski i niegodny stanowiska obejmowanego przez premiera.

Trzeba też powiedzieć jasno... jeśli polityka -jak twierdzi premier- powinna być dla ludzi „grą prostą jasną i czytelną” to byłaby grą, w której mógłby brać udział każdy, a w takim wypadku po co nam politycy? Po co nam szanowny pan premier jeśli polityka powinna być taką „grą”? Ponieważ „powinna” świadczy o tym, że NIE JEST! I choćby premier pragnął tego całym sercem, nie zmieni tego żadne słowo wypowiedziane „jasno i czytelnie”. Polityka to gra, w której zabiera się dziecku lizaka gdy nikt nie patrzy, żeby je całować i nosić na rękach gdy jest się przed obiektywem. Lub -dla tych, którzy dopatrują się filo-zapędów w każdej wypowiedzi- polityka to gra, w której daje się rodzicom lizaka dla dziecka, za co jest się kochanym, obierając im pieniądze na jego wykształcenie gdy nikt nie patrzy, żeby za nie zabijać rodziców innych dzieci za granicą swojego kraju. Nieprzyjemna prawda, jednak jak każda prawda wypowiedziana głośno... boli.
Na nasze szczęście „Polska” składa się z ludzi prostych i rządzonych przez ludzi prostych, przez co w naszym wydaniu polityka wygląda tak:

- > Zabierzmy rodzicom pieniądze na wykształcenie dziecka, utrzymanie rodziny i podstawowe potrzeby, przeznaczmy je na zwiększenie aparatu administracyjno-urzędniczego (będzie to nasza przykrywka dla wyremontowania basenu, wybudowania kilku nowych siedzib dla ZUSu i tym podobne wydatki), dajmy sobie premię za „dobrą robotę”.... moment... liczba młodych ludzi się zmniejszyła? Lepiej im za granicą? Mniej dzieci się rodzi? Ok... ok... Obiecajmy im tu drugą Irlandię, że poprawimy tu warunki, że będzie praca dla nich, zwłaszcza po studiach... Ale żeby nie było... utrudnijmy firmom rozruch, pozwalajmy zagranicznym korporacjom wchodzić do naszego kraju i wychodzić, jeśli biznes przestanie być opłacalny, bez konsekwencji i zmuśmy pracodawców do obcięcia kosztów na pracownikach...
Co? Nikt nie został? Płacą im minimalne kwoty? Ale przecież średnia krajowa to prawie 4000zł! Minimalna robotnicza to 1500? Ok ok... to zróbmy coś z umowami śmieciowymi i w ogóle... Ale moment... niech pracują do 67 roku życia! :D


No dobrze już nie narzekam...
Ale wracając do meritum...
Pan Premier podkreślał że spisuje się nieźle jeśli nie bardzo dobrze w zadaniu jakim jest niewpuszczenie kryzysu do kraju. Ewidentnie pan Tusk potrzebuje zweryfikować realia... kryzys jest już u nas i ma się dobrze. O tym świadczyć może tendencja Polaków do opuszczania kraju. Bo za granicą jest im lepiej niż we własnej ojczyźnie. Pieniądze, które „znalazły się” bo nie było u nas klęsk żywiołowych, zostały przeznaczone na podwyżki dla służb mundurowych... fajnie. Szkoda, że nie zostały zagospodarowane w celu zabezpieczenia nas żeby za rok nie było skutków klęsk żywiołowych... W końcu bronimy się tak dobrze przed kryzysem... z pewnością za rok pieniądze na pokrycie strat spowodowanych klęskami będą pod ręką...a nawet jeśli nie... w końcu jeśli ludzie się zbuntują z tego powodu, wojsko i policja jest pod ręką....

Premier poruszył również szereg spraw, które w całej swojej okazałości można było sprowadzić do rzucenia wyzwania co do zaufania dla rządów i mniej lub bardziej składnych opisów, mówiących o tym, że robota jest wykonywana, jest dobrze wykonywana i nikt nie powinien mieć zastrzeżeń.
Cóż, fakt, że głosowanie o wotum zaufania zakończyło się na korzyść rządu NIEWIELKĄ RÓŻNICĄ GŁOSÓW, świadczyć powinien, że wcale tak dobrze nie jest... Ale premier był z siebie bardzo zadowolony. Pomimo że premier (jak sam powiedział) nie jest i nie będzie "specjalistą od wielkich romantycznych wizji, od wielkich ideologicznych uniesień", co ja akurat uważam za poważną wadę na tym stanowisku, to jednak poczytał głosowanie jako ewidentny, personalny (i nie tylko), sukces. Romantyczne wizje i ideologiczne uniesienia bardzo by się przydały w sytuacji, w jakiej nasz kraj się znajduje. Ponieważ kraj JEST W SYTUACJI KRYZYSOWEJ. Nie jest to kryzys tak bardzo finansowy, jak ideologiczny. Ludziom brakuje wiary, że nasz rząd ma dość spójności i wizji aby wyprowadzić Polskę z dołka w jakim jest. To dlatego ludzie uciekają. Jasne... fakt tego, że jest ciężko i ma być ciężej jest poważnym czynnikiem przemawiającym za opuszczeniem ojczyzny na rzecz lepszego życia. Ale jest coś co trzymałoby ludzi w kraju nawet w chude lata... nawet w okresie braku pieniędzy, ogromnego trudu i niezmiernie wyniszczającej egzystencji. To jest to samo co trzymało Polaków przy życiu podczas niemieckiej okupacji, podczas rozbiorów i podczas komunistycznego reżimu.
Mesjanistyczna wizja i perspektywa wspierana zastrzykiem patriotycznej woli, aby było nam wszystkim lepiej. To właśnie perspektywa, jasna perspektywa i wizja pozwalały zwykłym ludziom przetrwać gorszy czas. I to była wizja wysyłana przez jednostki silne i wybitne. Charyzmatyczne i nie bojące się w razie potrzeby zrzec się władzy, aby mieć jej więcej. Mowa o osobach pokroju marszałka Józefa Piłsudskiego, który nie będąc częścią rządu polskiego potrafił mieć więcej władzy, niż gdyby bawił się w politykę. I to właśnie silna osoba u władzy i jej wizja pozwalała Polakom iść naprzód. Budować wspólnie silny kraj. Nie zaś wymoczek z postkomunistycznych popłuczyn, który podkreśla, że „nie ma wizji”, a liczą się dla niego jedynie „proste, zwykłe marzenia”, a takim się przedstawił pan premier. To tylko odbiera nadzieję ludziom, którzy jej potrzebują. 

 Niemniej debata po expose była bardzo ciekawą. Okazuje się, że bardzo wielu posłów zgadza się, iż brak wizji jest problemem. Dla mnie na szczególną uwagę zasługuje wystąpienie posła Palikota. Z dwóch przyczyn... Pierwszą jest fakt, że uważałem go dotąd za pstrokaty dodatek do ogólnej szarości i nudy sejmowej... i nic konkretnego poza tym. Z drugiej uznawałem go za człowieka niepoważnego, jednak słuchającego pragnień ludzi, choć może troszkę bogatszych.




Jego wystąpienie charakteryzowała energia, której brakowało premierowi. Do tego jasny plan jaki przedstawił poseł Palikot dawał nadzieję na poprawę gdyby był wprowadzony. Było to wystąpienie konkretne, sensowne i spójne. Wspaniale pokazujące błędy w dotychczasowym rozumowaniu polityków i pokazujące jasne, osiągalne rozwiązania. Pokazujące do tego rozwiązania sprawdzone na przykładach, innych dobrze prosperujących krajów Europy.
Przyznam, że jako osoba apolityczna, energią tego wystąpienia zostałem zarażony. Może właśnie takiej „wizji” brakuje w dzisiejszym rządzie podczas gdy mamy bardzo wiele „małych codziennych marzeń” premiera i wykorzystujących wynikające z tego sposobności do prywaty jego popleczników, ale nie tylko popleczników. 
Może właśnie w tym problem, że - jak mówi pan premier: 
„ani robotnik, ani sprzedawca, ani student, ani kucharka, ani nauczyciel, ani ja nie marzymy ani o wielkich zwycięskich wojnach, które w naszej historii częściej kojarzyły się i kończyły się porażkami. Nie jesteśmy nasyceni jakimś wielkim narodowym mesjanizmem. Nie szukamy na siłę okazji, żeby znowu składać jakieś wielkie ofiary. Nie chcemy niczego na siłę światu udowadniać. (…) chciałbym bardzo przekonać wszystkich, że każdy następny dzień będzie próbą odbudowy wiary i nadziei u tych, którzy ją tracą w czasach kryzysu, że możliwe jest wspólne działanie, że Polska dalej rozwijała się tak bezpiecznie jak do tej pory, bo ja wierzę, że z tych małych marzeń, z tych pozornie małych celów tworzy się tak naprawdę największa wizja, największa i najwspanialsza idea.”.
Bo w tych najtrudniejszych czasach potrzebne nam są zwycięskie wojny z biurokracją i własnym nieogarnięciem. Potrzebne nam są jednostki zarażające narodowym mesjanizmem i ideami, bo bez nich jaką ideę prezentuje premier? Ideę ludzi bez wiary we własny kraj, pragnących jedynie jednodniowych zwycięstw i chwilowych marzeń. Ponieważ cel odbudowy Polski, bo to chyba powinno być celem naszego rządu, wymaga może pozornie małych, codziennych celów, ale wymaga też aby w tych celach nie spuszczać oka z tego najważniejszego... Celu odbudowy kraju po prawie 80 latach nieoficjalnej okupacji ideowej i politycznej. Celu dania nadziei na polepszenie warunków, może nie dziś i nie jutro, ale szybciej niż w ciągu kolejnych 20 lat demokracji. Demokracji, która jak dotąd nie popisała się. 
Bo Polska nie rozwija się bezpiecznie (wbrew temu co twierdzi premier), a jeśli ma się rozwijać jak do tej pory to jesteśmy udupieni na dłuuugi czas.

Przed wybuchem II Wojny Światowej Polska była krajem, który w ciągu niespełna 20 lat urósł znacząco w siłę. Urósł na tyle w siłę, żeby Rydz-Śmigły mógł powiedzieć z czystym sumieniem: "My po cudze nie sięgamy, ale swojego nie oddamy. Nie tylko nie damy całej sukni, ale nawet guzika od niej". I pomimo przegranej kampanii wrześniowej Polacy nie przestali walczyć.
Obawiam się, że dziś, po ponad 20 latach wolności, demokracji i samostanowienia o sobie, Polacy których ojcowie i dziadowie przelewali krew swoją i cudzą za tę cenną wolność, w podobnej sytuacji nie walczyliby tak zajadle o Polskę. Nie walczyliby o własny kraj. 
Kto wie... może nawet woleliby żyć w obcym kraju. Co pokazuje emigracja do krajów unijnych.
Dziś Polacy mogliby stwierdzić -i chyba nikt nie mógłby ich winić- że po tych 20 latach rządów nie zasługują na własny kraj. I lepiej aby rządził nimi ktoś inny, bo sami do tego nie dorośli.

Jako Polaka bolą mnie słowa, które napisałem... 
Ale najbardziej boli mnie, że jako naród nie potrafimy okazać jedności -jaką w trudnych sytuacjach wykazywali nasi przodkowie- i pozbyć się jednym, zdecydowanym ruchem wyniszczającego nasz kraj raka, jakim zdecydowanie jest nieskuteczna władza. 
Wmawiamy sobie przy tym, podświadomie, że nie od nas zależy co się dzieje w naszym własnym kraju. 
Ale jeśli nie zależy to od Nas, to wolność straciliśmy już dawno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz